Legenda o gburze spod Gdańska, chlebie jak kamień i Katedrze Oliwskiej

Nie ma to jak prosta, aczkolwiek głęboka opowieść z klarownym morałem. Przeczytajcie zatem starą kaszubską legendę o ubogiej wdowie, skąpym gospodarzu i o tym, jak zło prowadzi do złego, a dobro rodzi większe dobro. Otóż dawno, dawno temu, kiedy wciąż zacięcie rywalizujący z Helem Gdańsk dopiero budował swoją potęgę…

… w jednej z małych wsi nad Wisłą, które otaczały rozrastające i bogacące się miasto portowe, żyła biedna kobieta z piątką małych dzieci. Jej mąż umarł młodo, pozostawiając żonie niewielki kawałek mało urodzajnego pola. Z tego, co z wielkim trudem udawało się na tej nieprzyjaznej ziemi wyhodować, nie dawało się nawet wyżywić całej rodziny. Dlatego też uboga wdowa chwytała się każdego zajęcia, jakie mogła znaleźć w wiosce. Jako że była pracowita i pomocna, jakoś udawało się jej uzbierać tyle pieniędzy i żywności, by wykarmić wszystkie dzieci.

Niestety któregoś razu Kaszuby nawiedziła niespotykanie sroga zima. Mróz i zwały śniegu doszczętnie zniszczyły wszystkie uprawy, które ludzie zasiali poprzedniego roku. A jakby nieszczęść było mało, to po gwałtownych roztopach rzeka wylała z brzegów. Powódź zabrała niemal całość zapasów, które ludzie w wiosce zrobili na trudne czasy. Na całą wieś spadły wielka bieda i głód… nie licząc tych gospodarzy, których oszczędził ciężki los, mieli wcześniej odłożone pieniądze lub mogli sobie pozwolić na trzymanie swoich zbiorów w oddalonych od wioski magazynach. I tak ci, którym lepiej się powiodło, codziennie chodzili na oliwski targ - czy to by kupić jedzenie, czy to by sprzedawać własne produkty.

Wdowa z pięciorgiem dzieci widziała, jak niektórzy szczęściarze wracają do domów z workami pełnymi pachnącej żywności. Sama nie miała niczego na sprzedaż, nie mówiąc już o oszczędnościach, dlatego zrezygnowana chodziła od drzwi do drzwi prosząc o jakąś pracę. Jednak nikt nie miał dla niej żadnego zajęcia, zatem zdesperowana kobieta wyszła na drogę do Gdańska i zaczęła żebrać, błagając o pomoc i litość.

Tak oto wdowa spotkała jednego z gburów (tj. bogatych chłopów z Kaszub) ze swojej wioski, który zmierzał na targ z wielkim workiem wypełnionym chlebem. Pieczywa było tyle, że gospodarz musiał co jakiś czas przystawać na krótki odpoczynek. - W Oliwie wymienię chleb na worek kaszy. Będę ją w domu gotował i dorzucał pysznych skwarków. I tak się najem, aż innym z zazdrości skręcą się kiszki! - postanowił gbur. Zanim jednak w ogóle ujrzał mury Gdańska, podeszła do niego biedna wdowa prosząc, aby podzielił się swoim chlebem z nią i jej wygłodniałymi dziećmi.

Dumny Kaszub nie miał najmniejszego zamiaru rozdawać czegokolwiek - w końcu ciężko zapracował na dobrobyt własny i swojej rodziny. Dlatego na błagalną prośbę kobiety odburknął tylko - Kamień niosę, żadnego chleba nie mam! - po czym przyspieszył kroku. Zrozpaczona wdowa odkrzyknęła za nim, iż skoro bogaty gospodarz nie ma serca, niechaj chleb który dźwiga stanie się ciężki jak kamień. Gbur nawet nie spojrzał za siebie. Jednak im bardziej zbliżał Gdańsk, tym trudniej przychodziło Kaszubowi dźwiganie worka.

Kiedy w końcu gospodarz zbliżył się do bram miasta, nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Zmęczony chłop przysiadł przy drodze i sięgnął do worka, by posilić się jednym ze swoich chlebów. Jednak w momencie, kiedy odwinął już podejrzanie ciężki bochenek, z przerażeniem odkrył że cały chleb zamienił się w kamień. Nie ostał się nawet jeden okruszek. Strapiony gospodarz zreflektował się, iż to zasłużona kara od Pana Boga za jego niegodne postępowanie. Zawrócił na pięcie, w domu polecił żonie przygotować obfity posiłek, a sam poszedł zaprosić biedną wdowę i jej pięcioro dzieci na kolację.

Na jednym takim geście gbur nie poprzestał. Postanowił bowiem, że nie odmówi już pomocy nikomu, kto naprawdę będzie jej potrzebował. A wdowę, która stała się przyczyną jego wielkiej przemiany, otoczył szczególnie troskliwą opieką. Dawał jej uczciwie płatną pracę, a do tego regularnie zanosił jej mąkę, ziemniaki, kaszę i inne rzeczy, których mogła potrzebować. Wdowa i jej dzieci już nigdy nie zaznali głodu czy chłodu. Od tej pory również Kaszubowi zaczęło się wyjątkowo powodzić. Sad dawał nadzwyczaj dużo owoców, pszenica z pól nie mieściła się już w spichlerzach, a warzywa chłop zaczął po prostu rozdawać, gdyż nie był w stanie ich wszystkich sprzedać albo sam wykorzystać.

A równo rok po pamiętnym spotkaniu z wdową na drodze do Gdańska, gbur zaniósł cały chleb przemieniony w kamień do Oliwy, żeby posłużył do budowy tamtejszej archikatedry. I zgodnie z legendą, w murach Katedry Oliwskiej znajduje się do dzisiaj.

Dodano: 2017-09-06 15:53:00

Komentarze (2)
Anonim
7.09.2017 12:30

Tam zaraz klątwa albo kara boska... Nie miał żadnych swoich zapasów, tylko robił zakupy w tanim dyskoncie i w momencie kryzysu gbur próbował wyciągnąć jak najwięcej ze spekulacji na chlebie. Tyle że zanim dostarczył towar do Gdańska, ten zdążył wyschnąć na wiór. A raczej na kamień, jak to często bywa z lidlowo-biedronkowym pieczywem ;]

Anonim
1.08.2019 08:35

Nigdy nie słyszałam tej legendy o Gdańsku, mimo, iż interesuję się zarówno historią jak i podaniami związanymi z Polskimi miastami. Ciekawa opowieść, nie powiem.

Dodaj komentarz